Detektyw Hugo Wilkinson
mocno pociągnął papierosa i wydmuchał dym przez okno w toalecie
komisariatu. Wiedział, że spaprał sprawę. Był tego świadom od dnia, w
którym naczelnik rzucił akta Starego Walkera na jego biurko, choć z
początku się do tego nie przyznawał.
Łatwe dochodzenie, Wilkinson. Rach-ciach i po sprawie, akta w archiwum, voilà.
Z zewnątrz dobiegł go
warkot silnika. Pospiesznie wrzucił niedopałek do muszli i poprawił
płaszcz. Odbicie w lustrze posłało mu posępne spojrzenie.
W hallu doskoczył do niego dyżurny Simmons i poklepał go przyjaźnie po ramieniu.
- Stary, żaden z nas nie dałby rady tej sprawie, przesz to piekło. Musimy zostawić to federalnym.
Hugo przeczesał palcami rzadkie, smoliste włosy i cmoknął z dezaprobatą.
Federalni, pomyślał. Banda ważniaków w tanich garniakach.
Przysiadł na swoim
biurku i skrzyżował ramiona na piersi. Dwóch rosłych mężczyzn w czarnych
płaszczach wkroczyło właśnie na teren komisariatu i skupiło na sobie
uwagę niemal całego personelu.
Niemal.
Wilkinson odpłynął
myślami w kierunku najbliższej przyszłości. Harmider na posterunku
zdawał się nie przeszkadzać mu w myśleniu o kupnie kota i o wakacjach w
Kolorado; rozważał każdą możliwość udobruchania swojej żony po powrocie z
pracy, wliczając w to kosztowne wycieczki i nowe zwierzaki.
Z zamyślenia wyrwał go Simmons, wskazując na dwie czarne plamy zmierzające w ich kierunku.
- Agenci Grohl i Cobain.
Hugo wyprostował się i wysunął przed siebie dłoń.
- Detektyw Hugo Wilkinson.
- Możemy dostać teczkę, panie Wilkinson?
Stojący obok niego
dyżurny zerwał się z miejsca i dopadł do biurowych szuflad. Hugo, choć z
całej siły próbował chować urażoną dumę pod maską profesjonalizmu, nie
mógł powstrzymać się od spontanicznego zerkania w stronę intrygujących
gości ze stolicy.
Ci dwaj, zamiast
agentów, jakich widywał do tej pory na szkoleniach, przypominali
bardziej filmowe postacie, żywcem wzięte z czasów jego młodości, kiedy
to z zapartym tchem oglądał powtórki "Z Archiwum X".
Jeden, niemal
dwumetrowy, z włosami sięgającymi linii żuchwy, omiatał gabinet
Wilkinsona obojętnym spojrzeniem. Drugi, nieco niższy (aczkolwiek wciąż
przerastający Wilkinsona o głowę) przypatrywał się poczynaniom Simmonsa z
tęgim wyrazem twarzy i dłońmi wbitymi w kieszenie prochowca.
Hugo poczuł, jak kropla potu spływa mu w dół pleców.
- Detektywie! – Głos Simmonsa, wyższy niż zwykle, odbił się echem od ścian - Szuflada jest otwarta! Teczka zniknęła!
Serce załomotało Wilkinsonowi w piersi. To niemożliwe, powtarzał w duchu. To po prostu niemożliwe.
Okrążył biurko i siłą
rozpędu przepchnął dyżurnego na drugi koniec pomieszczenia. Widok pustej
szuflady zmroził mu krew w żyłach.
Flegmatycznym ruchem
wsunął dłoń do kieszeni marynarki i zacisnął palce na kluczu, który od
ostatniego przeglądu dokumentów nie zmienił swojego miejsca pobytu.
- Wyłamany zamek? - Spojrzał na Simmonsa, który wydawał się być jeszcze bardziej przerażony od niego.
Dyżurny pokręcił głową.
Agenci Grohl i Cobain wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
I już na samym początku muszę zaznaczyć, że masz olbrzymiego plusa za wygląd bloga. Nie wspomnę już o wspaniałym soundtracku (niektóre utwory są moimi ulubionymi, więc szybko stąd nie ucieknę).
OdpowiedzUsuńNie mogłam znaleźć niczego dobrego z Supernatural, co jest umieszczane na blogu. Fora, tak, ale pierwszy raz trafiłam na coś, co naprawdę mnie przekonuję i jest na blogu.
Komentarz o niczym, bo więcej o samej treści opowiadania wypowiem się pod pierwszym rozdziałem, ale mogę zapewnić, że komentować będę na bieżąco :D